Naszym gościem po raz kolejny jest multiartysta XPABLO.
Podczas ostatniego spotkania rozmawialiśmy głównie o malarstwie i fotografii.
Zapraszamy TUTAJ do zapoznania się z biografią i twórczością artystyczną XPABLO.
Dzisiaj porozmawiamy o twórczości literackiej (lista publikacji oraz najnowsze wydania) XPABLO i poznamy przepis na to, jak zostać poetą.
„Bez oczytania nie ma pisania. […]”
„Najpierw trzeba coś przezyć. […]”
„Musisz pisać o tym, co przezyłeś. Inaczej nie jesteś wiarygodny, a każdy czytelnik od razu to wyczuje. […]”
Zapraszamy na wyczerpujący wywiad przede wszystkim o życiu, bo mówiąc o poezji, mówimy o życiu, z tym że w wysublimowany liryczny sposób.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Czy w ogóle można nazwać to przygodą?
W moim przypadku zdecydowanie nie była to przygoda. Moje pisanie było krzykiem ze środka, było czymś, co musiałem wykonać, czymś, co nie dawało mi wytchnienia aż w końcu czymś, co nie dawało mi zasnąć. Nie pisałem z jakiś określonych pobudek czy zachcianek. Nie wiem, jak i dlaczego, ale musiałem to wyrzucić z siebie. To raczej był krzyk. Nie umiałem powiedzieć tego, co chciałem normalnym językiem, nie potrafiłem się komunikować – to najbardziej zbliżone określenie. Dusiłem się w środku ze sobą, gotowało się coś, czego nie umiem nazwać, to coś musiało się przelać na papier. I tak się w końcu stało.
Co było inspiracją do pisania?
Inspiracji żadnej nie było. Był pokój, czarna noc, ja z lampką nocną i zeszyty, które zapełniałem po brzegi, czasem do rana. Dziś myślę inaczej i mogę powiedzieć, że miałem dużo inspiracji (po drodze), ale na początku nic nawet o tym nie wiedziałem.
Czy jest ktoś, kto Cię dziś inspiruje?
Czy jest ktoś? Powiem inaczej, ten ktoś się ciągle zmienia, gdyż my się ciągle zmieniamy. Wczoraj lubiłem kolor niebieski, dziś wolę czerwień. Na początku moją inspiracją był Dostojewski i to bardzo długo. Potem oczarował mnie Sted (Stachura). Gdy poznałem ostatniego przyjaciela Steda, Wincentego Różańskiego wtedy już dojrzałego poetę to mi przeszło. Wypalił się pewien mit. Potem był długo E.M Cioran, choć on poetą nigdy nie był, ale był moją największą inspiracją. Był to rumuński filozof, który zmienił moje życie twórcze i nie tylko. Choć największą inspiracją był oczywiście zawsze Yukio Mishima. Zresztą byłem w Japonii na jego grobie, notabene. Do Ciorana nie zdążyłem, bo gdy miałem wyjeżdżać to nagle odszedł. Pamiętam taką przygodę, gdy mnie Japończyk zapytał, co ty tu robisz? A wychodziłem wtedy z cmentarza jako jedyny biały, a tam żadnych turystów tylko Azjaci. Gdy mu powiedziałem, że jestem jego fanem, stwierdził, cytuje: Musisz być niezły wariat! Wszyscy w jakimś stopniu są obecni w mojej pamięci do dnia dzisiejszego.
Jakie dzieła literackie dominują w Twojej twórczości?
Głównie poezja. Oczywiście mam na swoim koncie: powieści, scenariusz, bajki, przysłowia i aforyzmy oraz japońską poezję Haiku (wiadomo dlaczego).
Gdzie tak naprawdę narodziła się Twoja poezja?
Narodziła się bardzo prozaicznie – w pokoju. W nocy nie mogłem spać, a coś w środku się kołatało, więc zabrałem zeszyt, czarny długopis i pisałem coś, co wydawało się poezją. Wtedy było to dla mnie coś niesamowitego i odkrywczego. Jakbym nagle wylądował sam na Marsie. Nawet nie miałem bladego pojęcia, co to jest poezja i z czym to się je…
Od czasu do czasu wchodziła moja Mama i zawsze powtarzała: Gaś już światło, bo jutro nie wstaniesz do szkoły. I szła dalej spać, ja zaś znów brałem się do pisania. Tekst zmienił się na: Gaś już światło i nie rób tyle hałasu, bo sąsiadów obudzisz, po tym, jak dostałem maszynę do pisania i zacząłem ostro stukać, a niosło się po całym domu.
Dlaczego akurat poezja?
Nie umiem odpowiedzieć, może dlatego, że jest mi najbliższa i pierwsza. Po prostu ją najlepiej czuje i potrafię dzięki niej oddać to, co chce powiedzieć. I nadal jestem w niej zakochany. Wszystko, co pierwsze jakoś najbardziej smakuje. Nieprawdaż?
Kiedy najlepiej Ci się pisze? Masz jakąś ulubioną porę dnia, roku? Kiedy przychodzi wena?
To już chyba oczywiste, że noc. Jest cisza wszędzie, nikt mi nie przeszkadza, nie ma żadnych dźwięków, wtedy mogę być sam ze sobą w ciszy. Co do pory roku to nie mam ulubionej.
Profesjonaliści piszą jak muszą, na tym polega profesjonalizm. Nie czeka się na mannę z nieba, na wenę, nie ma na to czasu – po prostu zmuszasz się do ciężkiej orki, żeby coś z siebie wydusić, coś stworzyć. Mistrzem był Mishima, zawsze oddawał książki na czas do wydawcy, a czasem przed czasem. Co do weny powiem tak: końcem lata, a czasem jesienią piszę wiersze na Boże Narodzenie i nie czekam na żadną wenę, bo nie ma no to czasu. Książkę trzeba dać do druku. Podczas gdy Boże Narodzenie jeszcze trwa, piszę drogę krzyżową na Wielkanoc, a w zasadzie jeszcze przed. Także tak to wygląda od środka. Myślę, że przybliżyłem czytelnikom, jak to z weną bywa.
Jak długo pisze się tomik poezji i kiedy wiadomo, że to już koniec? Jak długo pisałeś swoją pierwszą powieść?
Swój pierwszy tomik napisałem w dwa tygodnie i to jest bardzo szybko, choć to nie wyścigi i nie chodzi wcale o czas, tylko o to, co chcesz powiedzieć i jak. Kiedy jest koniec? Jak już nic, na dany temat nie przychodzi ci do głowy i czujesz, że wyczerpałeś już wszystko, co chciałeś powiedzieć.
Powieść pisałem prawie rok, miałem dużo przerw, ale cały czas byłem w transie pisania i myślenia o następnym rozdziale. Pisze się najpierw w głowie. Miałem też ostry okres w moim życiu, wylądowałem w szpitalu na kamienie nerkowe. Nawet mimo okropnego bólu pisałem, żeby skończyć. I jakoś się to udało.
Wygrałeś konkurs jednego wiersza. Ile się pisze jeden dobry wiersz i skąd wiesz, że jest dobry?
W zasadzie wygrałem tryptykiem, czyli trzema wierszami. Ile się pisze, czasem bardzo długo i tak nie można skończyć, a czasem przychodzi ot tak i czujesz wewnątrz, że to jest to. Najpierw trzeba mieć dobry warsztat opanowany oraz swoją ulubioną formę wiersza, a potem trzeba pisać i pisać, żeby się rozpisać. Dobrze jest mieć mentora, żeby ocenił nasze dzieło, które zawsze uważamy za idealne i jedyne w swoim rodzaju. Pamiętam, jak przychodziłem do mojego mentora na rozmowy z całym plikiem wierszy. Czekałem wówczas na werdykt z walącym sercem, jakbym szedł na gilotynę. Potem zostawało ledwo parę dobrych wierszy. I od nowa brałem się do pisania bogatszy o wiedzę.
Jak to się stało, że w tym roku wydałeś tyle nowych pozycji książkowych? Chyba to jest rekord Polski? I jeszcze japońska poezja Haiku, może coś więcej opowiesz, co to jest?
Sam się dziwie jak to się stało. To chyba – cud! Widocznie nadszedł już czas na Xpablo. Haiku piszę już długo, choć w formie książki pierwszy raz, także bardzo się cieszę, że ta pozycja mogła się wreszcie ukazać. Jest to bardzo krótka forma wiersza rodem z Japonii, składająca się z trzech strof. Jej twórcą jest Matsuo Basho, którego haiku jest po prostu doskonałe. Gorąco polecam tę formę wiersza oraz zachęcam do zapoznania się z moim Haiku.
W tym roku wydałem naprawdę dużo. Sam sobie się dziwię, jak to zrobiłem. Mój przyjaciel powiedział, że jest to absolutny rekord Polski, choć ja nie mam o tym pojęcia no i dla rekordu tego nie robiłem. Robię to, bo lubię i tyle albo aż tyle.
Dużo czytasz?
Mogę powiedzieć, że kiedyś bardzo dużo. Czytałem ponad przeciętną i to non stop. Chyba chciałem nadrobić to, że długo nie czytałem. Teraz o wiele mniej. Czytam książki duchowe, a ostatnio sporo poezji amerykańskiej. Bez oczytania nie ma pisania – prosta maksyma.
Co trzeba zrobić, żeby pisać? Jak zacząć? Jaki jest przepis na poetę?
Co trzeba zrobić? Chyba nic… Gdyż ja nic nie zrobiłem. Najpierw trzeba coś przeżyć, jak mawiał mój mentor. Trzeba żyć ! To banalne, ale tak jest, musisz pisać o tym, co przeżyłeś. Inaczej nie jesteś wiarygodny, a każdy czytelnik od razu to wyczuje. Trzeba coś ciekawego przeżyć, by o tym opowiedzieć i zainteresować innych. A potem pisać. Do tego, trzeba bardzo mocno chcieć i to czuć. To jest coś w nas, coś w środku i to musi się wydostać, czasem na papier, czasem na płytę, ale i tak w końcu się wydostaje, pod taką czy inną postacią.
Jak zacząć, po prostu pisać i zapomnieć o wszystkim. Dla mnie samo pisanie było i jest najważniejsze. Sam ten magiczny proces jak z niczego powstaje coś…
Czasem to coś jest magiczne i ulotne, a czasem toporne i ciężkie. Nieraz nadaje się tylko do kosza. Bywają wzloty i upadki jak to w życiu, tak i w pisaniu. Pisanie to zmaganie się ze sobą w taki czy inny sposób.
Wspomniałeś dwukrotnie o mentorze. Zgadzam się, że dobrze jest mieć kogoś, kto podpowie i poprowadzi, zwłaszcza na początku. Kto Ciebie prowadził i jak wyglądała wasza współpraca?
W zasadzie miałem dwóch mentorów. Obaj byli znanymi i uznanymi pisarzami oraz poetami, drugi był ponadto krytykiem literackim i wykładowcą na uczelni oraz w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich. Dużo się od nich nauczyłem m.in. jak władać piórem, a szczególnie jak żyć. Pamiętam, jak przychodziłem do pierwszego i częstował mnie koniakiem, a wtedy ledwo skończyłem osiemnaście lat. Leciała muzyka poważna i czytaliśmy poezje, no i ten koniak, którego nie cierpiałem, a głupio było mi odmówić. Chciałem poczuć się dorosły i chciałem poczuć się poetą, choć na krótką chwilę. Czekałem na chwilę jak nie patrzył, wtedy podlewałem jakimś czternastoletnim koniakiem paproć. Po jakimś czasie moich częstych odwiedzin paproć przestała rosnąć i wcale jej się nie dziwię, ale wierszę pisałem coraz lepsze. Moje spotkania polegały na omawianiu moich utworów oraz ich cięciu. Pierwszy raz byłem tak mocno wkurzony, jak zobaczyłem, co zrobił z moimi wierszami, że czułem urazę oraz byłem głęboko dotknięty. Jednak po przespaniu się z tym, na drugi dzień okazało się, że miał całkowitą rację. Moje wiersze były zdecydowanie lepsze. Także czasem trzeba schować swoją dumę do kieszeni. Dziś jestem bardzo im wdzięczny, za każde słowo konstruktywnej krytyki.
Czy mógłbyś podać lektury, które twoim zdaniem koniecznie powinno się przeczytać?
Podam jedną dla mnie najważniejszą, pt. „Sztuka pisania” napisana między innymi przez Hemingwaya, którego bardzo lubię za 49 opowiadań oraz Steinbecka i Vonneguta. To jest pozycja obowiązkowa, choć pewnie dziś jest już cała masa takich książek. Trzeba zajrzeć do księgarni lub internetu. Jak ktoś chce, na pewno znajdzie.
Jakie cechy charakteru przydają się w pracy pisarza?
Na pewno polot oraz upór. Do tego ciężka praca każdego wynagradza. Nigdy nie można się poddawać, a szczególnie wtedy jak ci nie idzie. Warto zapisać się do jakieś grupy literackiej jak ja na początku. Zawsze to pomaga.
Masz jakieś plany na przyszłość czy żyjesz chwilą?
Zdecydowanie planuję. Mam te małe plany, plany krótkie i te długie oraz rozciągnięte w czasie. Także jak mawiał mój mistrz: Dobrze jest mieć plan!, ale dobrze jest też mieć plan awaryjny, bo nigdy nie wiadomo co wyskoczy, a życie oj potrafi każdego zaskoczyć.
Skąd czerpiesz pomysły i historie do swoich książek?
Wszystko czerpię ze studni życia. W zasadzie to do dziś nie wiem, jak to się dzieje, że się dzieje. Dla mnie to jest tajemnica. Znów wrócę do młodości. Siadam do pisania mam jakiś pomysł, kiedyś była to ciężka niemiecka maszyna do pisania, która robiła tak okropny hałas, że mama za ścianą się budziła i pytała: Jeszcze nie śpisz ? Kończ już, bo spać nie można.
Także siadam z tym pomysłem, otwieram laptopa i nagle piszę i już jest. Czasem muszę dłużej nad czymś posiedzieć i poczekać. A czasem nic nie wychodzi z czekania i siedzenia, trzeba wtedy odpuścić, albo zmienić temat. Każdy sam powinien wypracować sobie swoją drogę, mogę tylko podzielić się swoim doświadczeniem. Ot co.
Miałem okazję przeczytać jedną z Twoich bajek „Czuyaczaki”. Możesz przybliżyć naszym czytelnikom, o czym jest i skąd ten „dziwny” tytuł?
To bajka nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. To bajka o braciach, o rodzinie, o miłości, o żalu, o rozstaniu, o wybaczeniu, o tym, by się nie poddawać i iść dalej. Tak jak w życiu idziemy i nagle jakiś wstrząs nas zatrzymuje. Nie wiemy wtedy co dalej robić, jak się zachować oraz jaką drogą iść. Powstaje wtedy pełno pytań, dlaczego ja, a nie sąsiad? Dlaczego teraz? Co dalej mam zrobić? Co dalej ze swoim życiem mam zrobić?
Są tam krótkie odpowiedzi, by każdy zrozumiał, a szczególnie dzieci. Czuyaczaki- tytuł wziął się od Indian z rzadkiego plemienia z dżungli amazońskiej i oznacza kogoś, kto się zagubił. Gdy odnajdzie siebie, odnajdzie swoje prawdziwe Czuyaczaki. Kiedy odnajdziemy prawdziwego siebie, wtedy zrozumiemy, skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Na koniec pytanie egzystencjalne: Kim jest XPABLO i dokąd zmierza?
Xpablo – jest nikim! I tu będzie duży szok. Gdyż w życiu trzeba być kimś! Trzeba być np. doktorem, inżynierem, prawnikiem itd. Dla mnie to są tylko nalepki, w środku i tak jesteśmy nieskończeni. Przybieramy postacie, które odgrywamy: synów, córki, pracowników itd.
Xpablo jest nieskończoną istotą. Jak każdy z nas zmierza do źródła, które wszyscy czujemy gdzieś głęboko pod skórą. Czasami ma to inne nazwy, ale źródło jest tylko jedno.
I tam właśnie zmierzam … Pisanie jest tylko pewną formą komunikacji z innymi …
Życzę powodzenia w dążeniu do źródła i odkrywaniu siebie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Damian Pawlos
Pouczająca bajka oraz ciekawe i życiowe wiersze. Tak jednym zdaniem możemy określić twórczość literacką XPABLO.
A Wy? Jesteście gotowi zmierzyć się z poezją XPABLO?
Polecamy gorąco!
Zespól aRTofFOTO.eu
XPABLO – urodzony w 1968 roku w Poznaniu poeta, prozaik, pisarz ikon, malarz, rzeźbiarz oraz fotografik.
Lista publikacji:
http://www.xpablo.eu/poetry
Najnowsze wydania:
http://www.xpablo.eu/shop